Hou are you?

Skąd w tych ludziach taki jad? Czy to cecha narodowa? Czy ja też taka byłam?

Spędza mi sen z powiek pewna zależność, którą dostrzegam u moich rodaków powracających z emigracji. I chociaż żyję w myśl zasadzie „żyj i pozwól żyć innym” nie kumam, jak można tak ostentacyjnie na pytanie innych o jeden z powodów powrotu do kraju mówić, wolę naburmuszoną panią w sklepie lub niemiłego pracownika stacji benzynowej od sztucznego „Hou are you”. No dobra, do brzegu.
Polska jest piękna, w moim sercu ma szczególne miejsce, nigdy nie ukrywam skąd, pochodzę. A znam spore grono ludzi, którzy nie przyznają się do bycia Polakami. W towarzystwie wielokrotnie opowiadałam o naszych tradycjach, krajobrazach i miastach. Poruszałam nawet tematy polityczne, których notabene nie powinnam. Jestem, jaka jestem, jednak staram się nie popadać w skrajności.

Wszystko w życiu ma swoje plusy i minusy oraz nie wszyscy będziemy we wszystkim się zgadzać.

Dlatego też nie pozwalam wrzucać mnie do worka osób, którym po opuszczeniu kraju przewróciło się w du*pie. Chociaż są momenty, że to określenie, jest mniej dla mnie bolesne, niż sposób, w jaki traktuje się drugiego człowieka w mojej ojczyźnie. Początkowo nie zauważałam tych różnic, jednak teraz rażą w oczy i kłują w serce.
Zwykły dzień. Idę z bratem do sklepu, by pomóc mu w wyborze butów. Wchodzimy, po zimnym powitaniu widzę ceny, które mnie powalają. To jednak zakupy brata, nic mi do tego, ile On chce wydać, ja tylko dotrzymuję mu towarzystwa. Chodzimy między półkami, dość długo. Nie możemy znaleźć rozmiaru, ekspedientki rozmawiają między sobą. Nie zwracają na nas uwagi. Mówię do brata, by podszedł do jednej z pań i zapytał, czy może pomóc. Nawiązuje się między nimi krótki dialog.
-Dzień dobry, potrzebuję takich butów, tylko w większym rozmiarze.
-Tylko to, co na wystawie!
-Rozumiem.
Brat wraca do mnie. Oboje czujemy niesmak.

Szukamy dalej, chcę roztopić ten lód, który ekspedientki rozrzuciły po sklepie i mówię do brata, że to znak od wszechświata, za dużo chciał wydać na tamte buty.

Śmiejemy się. Podchodzimy do innych półek, sporo tańszych, za cenę tamtych może mieć dwie pary. Jednak brak rozmiaru. Brat ponownie podchodzi do ekspedientki, na co ona rzuca: „tylko to, co na wystawie”. Jej ton powala. Opuszczają mnie siły. Uczucia, jakie towarzyszyły mi od przekroczenia progu tego sklepu, powinny być znakiem dla mnie. Ja od razu po wejściu i przywitaniu się z uśmiechem usłyszałam w odpowiedzi „BRY”, co jest skrótem od „dzień dobry”. Nie chciałam dramatyzować, ale, tak, jest, ale, jak można z ta ogromną niechęcią witać innych ludzi. I nie, te panie nie miały złego dnia, one były przesiąknięte toksynami. Wiało od nich chłodem. Śmiem twierdzić, że były złe, że ktoś miał czelność wejść do sklepu, by zostawić w nim, strzelam, połowę ich miesięcznej wypłaty.

Niech mi ktoś wyjaśni, co może być fajnego w tym „szczerym naburmuszeniu się”? Dlaczego tak traktuje się drugiego człowieka? Serio, to jest lepsze od „sztucznego, Hou are you”?

Do kwestii, czy aby to „Hou are you” faktycznie jest sztuczne, jeszcze wrócę.
Po opuszczeniu pomieszczenia z paniami lodu wchodzimy do innego sklepu. Moją uwagę przykuła sukienka na wystawie. Nie mamy kontaktu z obsługą tego sklepu, jest on duży a ekspedientek, nie ma w zasiągu wzroku, za to jest klientka, która zdejmuje z wieszaka sukienkę, po czym przykłada ją do siebie, niby mierząc. Po chwili odwraca się na pięcie i w odległości mniej więcej pół metra ode mnie rzuca sukienkę na podłogę. Ja nie wytrzymuję i z przeszywającym wzrokiem wydaje z siebie krótkie pytanie, serio? Na co ona prychając, mierzy mnie wzrokiem i tonie w swoim telefonie. Normalnie gubię szczękę. Ona wychodzi, zerkając w moim kierunku z cynicznym uśmiechem. Nie muszę chyba dodawać, że podniosłam tę sukienkę i zawiesiłam? A może muszę? Dla mnie to oczywiste jednak po tym, co mnie spotyka w kraju, mam wątpliwości, czy jest to oczywiste dla każdego.

Nie chcę generalizować, wiem, że tak nie jest wszędzie, uważam jednak, że obraz Polaka męczennika, Polaka, któremu się należy, Polaka, którego argumentem jest, „bo tak” pozostanie z nami na wieczność.

Tak wiele roszczeniowości jest w tych ludziach, że serce się kroi. Absolutnie nie ma we mnie zgody na takie traktowanie. Nie, to nie mnie przewróciło się w du*ie, tylko jednej z drugim, nikt nie pokazał, albo nie powiedział, że ludzi należy traktować z szacunkiem albo, tak jak sami chcielibyśmy być traktowani.
Rzekomo sztuczne „Hou are you”? Jest tak naprawdę wyrazem kultury osobistej. W tym powitaniu można doszukiwać się nieszczerości, jednak po co? Po co, jak papugi powtarzać zasłyszane od słowa kogoś, kto myślał, że jest fajny, bo pokaże prawdziwy obraz życia na obczyźnie. Tymczasem prawdziwy obraz potrzebuje czegoś więcej, niż sporadycznej sytuacji, kiedy to, ktoś faktycznie rzucił mimochodem „Hou are you”? Tak, to się zdarza, ale my Polacy, też mówimy „dzień dobry” nielubianemu sąsiadowi, bo nam tak kazano, tak nas nauczono w domu, szkole.

Naprawdę nie kumam, dlaczego powracający z emigracji, z różnych powodów, szerzą tę bzdurę. Jaka jest ich intencja?

Ja to widzę tylko w jedne sposób. Pokazują swoją prawdziwą twarz. Nie zdając sobie sprawy z tego, że to, co mówią, świadczy o nich samych. Może faktycznie nie mieli szczęścia do ludzi. Jednak używanie słów „WOLĘ” naburmuszoną panią w sklepie od nieszczerego „Hou are you”, przyprawia mnie o ból głowy.
Opisane przykłady ze sklepów mają na celu pokazanie dwóch stron medalu. Chciałabym byś się, zastanowiła, co faktycznie jest lepsze, jeśli to określenie jest na miejscu. Nie mam pewności, czy aby na pewno można wybrać coś lepszego. W każdej z tych sytuacji są plusy oraz minusy. Każda z takich osób coś nam pokazuje, naprowadza do pewnego punktu w naszych umysłach. Dlatego osobiście „wolę” usłyszeć „Hou are you” rzucone w biegu niż być traktowana jak … Jak co? To nie ma określenia. To po prostu brak kultury osobistej.

Jeśli wróciłaś do kraju po wielomiesięcznej lub wieloletniej emigracji i chciałabyś podzielić się czymś z ludźmi, prośba od mojej skromnej osoby, niech to ma ręce i nogi, niech jest poparte fajnymi, konkretnymi argumentami, przykładami.

Błagam, nie popadaj w skrajności. Wiem, możesz mieć zły dzień, miesiąc, a nawet rok, też mi się zdarza, to ludzkie, jednak spróbuj nie obarczać innych niepowodzeniami. Naprawdę widziałam co, się dzieje w komentarzach wpisów lub postów, jak pokazuje się zakłamany obraz rzeczywistości. To taki trochę efekt domina. Ktoś napisał, że to całe „Hou are you” to takie nieszczere i leją się pomyje całymi wiadrami. Smuteczek.

Podobne wpisy