Dlaczego warto być dumnym z osiągnięć dziecka?

Nacisk ludzi, którzy uważają, że chwalenie się osiągnięciami dziecka jest głupie, sprawił, że milczałam przez wiele lat.

Czasami coś niecoś wspomniałam, jednak z taką dozą niepewności oraz wstydu i oczywiście skromności, bo jak to tak chwalić się, przecież to nie wypada. Do tego wokół jest sporo dzieci, które faktycznie mają problemy z nauką czy też tempo rozwoju różni się od reszty. Są również rodzice, którzy popadają w skrajności. Albo wymagają od dzieci cudów i napiętnują je, by osiągały jak najlepsze wyniki, albo mają wszystko w pompie*. Teraz już śmielej odpowiadam w takich sytuacjach, że nie mam wpływu na wyniki i postępy Twojego dziecka, jednocześnie nie będę już ukrywała osiągnięć mojego syna, na które sam pracuje. No dobra, razem z mężem też mamy swój wkład. Chciałam dodać to zdanie, bo wiem, że są osoby, które czytając to, nakrzyczałyby na mnie (w dobrej wierze), że ujmuje sobie oraz mojemu mężowi.

Kiedy mój syn miał dwa lata, mówił. Naprawdę dużo mówił.

Myślałam, że przy takiej rozgadanej mamie, to normalne. Nie uważałam tego za coś nadzwyczajnego. Wciąż tak myślę. Wiem też, że nie On pierwszy i nie ostatni, ale miałam prawo do radości, mogła napawać mnie duma. Jednak często słyszałam, by lepiej się tym nie chwalić, właściwie to wcale o tym nie mówić, bo sporo dzieci ma trudności i często zaczynają mówić w okolicach trzech, a nawet dopiero czterech lat. Tak mi to utkwiło w głowie, że np. nie odpowiadałam na pytania innych mam na forach internetowych. Bo chociaż absolutnie nie miałam zamiaru ranić innych, to i tak czułam presję, że jak napiszę prawdę, to zostanę zjechana, albo – co gorsza – uznają mnie za internetowego trolla, który dosrywa innym. Skąd ta pewność? Były śmiałe mamy, które po udzieleniu odpowiedzi na pytanie:

– W jakim wieku Twoje dziecko zaczęło mówić?

Były właśnie hejtowane. Pod odpowiedzią takich osób, był wysyp komentarzy-odpowiedzi typu:

– każde dziecko ma inaczej,

– nie ma reguły,

– po co się chwalisz, że 2 lata,

– bo masz dziewczynkę, one szybciej mówią,

– bajki opowiadasz.

Kobieta odpowiedziała, jak to było u niej i zrównano ją z ziemią. Odpowiedziała krótko na konkretne pytanie, zgodnie z tym, w jakim wieku jej dziecko zaczęło mówić, a później rozpętała się wojna. Wolałam milczeć.

Tak samo było, gdy twarzą w twarz rozmawiałam z niektórymi osobami. Uważały, że lepiej nic nie mówić, niż sprawiać przykrość mamą, których dzieci jeszcze nie mówią. Z tym że to było jak komedia, taka kiepska komedia. Bo zadawały pytanie a po mojej odpowiedzi, były wielce obruszone. Radziły bym dla swojego dobra, kłamała, że np. nie pamiętam. Serio, sama jak teraz to wspominam, to jestem zdziwiona. Lepiej kłamać? To jest chore. Nasze społeczeństwo ma jeszcze wiele do zrobienia.

Nie powinno być przyzwolenia na takie rzeczy.

Niepotrzebna jest ta przepychanka słowna. Oczywiste jest, że każde dziecko rozwija się inaczej. Jednak, jeśli już ktoś pyta, to dlaczego odpowiadający jest w taki sposób traktowany? Dążę do tego, by ludzie w moim otoczeniu, rozmawiali z szacunkiem i asertywnie. Właściwie, teraz, to w 99% otaczam się takimi osobami, które nie zatruwają życia innym i mnie, ale wciąż zdarza się, że los stawia na mojej drodze wyzwania, co jest logiczne, bo nie żyje w bańce. Z forów internetowych zrezygnowałam całkowicie, powody są oczywiste, o ile mam wpływ na najbliższe otoczenie, o tyle w takich miejsca, nie mam żadnego. Po co tracić cenną energię. To często walka z wiatrakami. Do tego w moim przypadku przerodziło się to w poczucie winy, miałam poczucie winy, że moje dziecko mówi, mając dwa lata. Naprawdę, to jest chora sytuacja. Wiele osób mogło wspominać o tym, że np. jakiś trzylatek nie mówi i te osoby były z reguły wspierane, co się chwali oczywiście. Chociaż mądralińscy też się zdarzali ze swoim sławetnym „A MOJE DZIECKO TO W TYM WIEKU”. Przy czym, ja, według większości nie miałam prawa wspominać, że mój syn mówił w wieku dwóch lat.

Kiedy moje dziecko otrzymało pierwsze wyniki ze szkoły holenderskiej i były one naprawdę dobre, słyszałam, że poziom szkół na zachodzie jest kiepski. Milczałam.

Nie dlatego, że nie miałam argumentów. Milczałam, ponieważ szkoda było mi tych osób, które wypowiadały się na tematy, o których nie miały pojęcia. Gdy syn, wówczas lat 5 posługiwał się dwoma językami bez większego problemu, nie mógł być to powód do dumy, bo przecież jego rodzice są Polakami, więc słabo by było, gdyby nie mówił po polsku, a i skoro chodzi do holenderskiej szkoły, to przecież logiczne, że posługuje się holenderskim. No nie! Teraz już wiem, że to nie zawsze, tak jest. Znam przypadki, w których dzieci absolutnie nie dały rady. Nie odnalazły się w takiej rzeczywistości.

Fakt, że czytał sam, kiedy miał 5 lat, a w wieku 6 lat czytanie, było jego ulubionym zajęciem, był dla mnie dumą, ale nigdy przenigdy nie robiłam z niego jedynego na świecie czytającego dziecka.

Oczywiście tutaj też spotkałam się z mądrościami, wymienię kilka ulubionych.

– Zabierasz mu dzieciństwo.

– Moje dziecko ma czas.

– Po co pokazujesz, że czyta, że niby jesteś lepszą matką.

– Poczekaj aż, pójdzie do szkoły, odwidzi mu się, (chodził już do szkoły, szkoła w NL jest od 4 roku życia).

– I co z tego, że czyta książki, wielkie mi rzeczy.

– A moje dziecko, samo zmienia pampersa, haha.

– Żal mi twojego syna.

Oczywiście w większości rozmów twarzą w twarz czy też tych internetowych przeważał brak jakiejkolwiek reakcji. I to jest zdrowe podejście.

Żyj i pozwól żyć. Jeszcze tu dodam, że nigdy nie namawiałam mojego syna do czytania, jedyne co robiłam, to czytałam. Dlaczego On też zaczął? Nikt na to pytanie nie odpowie. Oczywiście możemy snuć domysły. Ja mam jeden, taki główny. Brał przykład, bo dzieci są niesamowitymi obserwatorami. Zresztą uważam, że dziecka nie da się wychować. To mało popularne, ale takie jest moje stanowisko. Dziecko patrzy i w moim przypadku, uważam, że to główny powód, dla którego mój syn pokochał książki. I tu znów druga strona medalu. Znam miłośników książek a ich dzieci, książki nie chcą tknąć. Nie ma reguły. My ludzie jesteśmy fascynującymi istotami i mnie to wystarcza.

Obecnie Kuba posługuje się trzema językami i uczy czwartego.

Ma dziesięć lat. Wyjaśniam. Język polski jest wokół niego, bo ma polskich rodziców, dziadków i znajomych. Nie chodzi do polskiej szkoły, bo nudził się tam. A ja, nie mam w zwyczaju zmuszać go do czegoś, tylko po to by miał papierek. Nie przeszkadzają mi jego pomyłki językowe, bo tysiące Polaków nie zawsze używa prawidłowo języka ojczystego. Język niderlandzki również jest wokół niego, bo chodzi do holenderskiej szkoły podstawowej i ma przyjaciół tej narodowości. Języka angielskiego nauczył się sam. Nigdy nie miał korepetycji. Jak tego dokonał? Dzięki bajkom oraz filmom dokumentalnym, które to zaczął, oglądać mając plus minus 5 lat. Tutaj warto byłoby się zatrzymać i wytłumaczyć, o jakie filmy chodzi, jednak ten wątek jeszcze poruszę. Obecnie do utrwalania języka angielskiego dołożył, gry komputerowe. I język włoski.

Zaczął się go uczyć, bo mu się podoba. Uczy się przez aplikację oraz słownik angielsko-włoski, w którym jest dostęp do internetowego pomocnika wymowy.

Co tu dużo mówić, języki wchodzą mu jak nóż w masełko. Jestem z tego powodu dumna. Gdyby było inaczej, też byłabym dumna. Kocham moje dziecko bezwarunkowo. Jego osiągnięcia nie świadczą o ilości uczuć, którymi go darzę. Co absolutnie nie kłóci się z tym, że skoro ma takie zapędy, to mam prawo czuć dumę. Co będzie za rok, pięć, piętnaście czy trzydzieści lat, nie wiem. Wiem jednak, że teraz jest „językowym świrem”.

Na tej płaszczyźnie też spotykam się z nieprzychylnymi komentarzami.

Albo z przyzwoleniem na to, że dzieci, które nie lubią języków, tak po prostu mają i trudno, a ich rodzice i tak są z nich dumni. I chwała Ci Panie za to, że jesteście dumni. Bardzo się cieszę, że kochacie swoje dzieci, czy to mówią w jednym języku, czy też w kilku. Ja się cieszę, uważam, że każdy rodzic ma prawo być dumny z tego, co uważa, że jest godne dumy, tylko pytam, dlaczego ja mówiąc, że moje dziecko posługuje się trzema językami, spotykam się z wrogim nastawieniem. Z góry jest założenie, że próbuje się wywyższać, to jest kolejne chore zagranie. I obecnie już wiem, że świadczy to o osobie, która tak mnie, traktuje, która wbija szpileczkę, jednak potrzebowałam mnóstwo czasu, by to zrozumieć.

Kuba na przełomie trzeciego roku życia zainteresował się kosmosem.

Tak bardzo fascynował go wszechświat, że to, czego nauczył się z książek zdecydowanie, przechodziło moje najśmielsze oczekiwania. Ta pasja rozwija się w nim, aż mając pięć lat, zaczął oglądać filmy dokumentalne o kosmosie. Nie wystarczała mu wiedza w języku polskim (okazuje się, że mało jest, stricte polskojęzycznych programów). Przerzucił się na język angielski. Z początku byłam zaskoczona, bo przecież nikt z nas nie mówił po angielsku, więc zastanawiałam się, jak On to zrozumie. Pozwoliłam mu jednak oglądać i po pewnym czasie okazało się, że nie tylko rozumiał, ale też w kilka miesięcy opanował angielski na poziomie podstawowym. Więc tak zaczęła się jego przygoda z tym językiem. Chcę jednak wrócić do jego zainteresowań, które rozwija do dziś, chociaż już z mniejszym naciskiem na kosmos.

Jego konikiem jest mapa. Zna chyba wszystkie państwa świata wraz ze stolicami oraz flagami z podziałem na kontynenty.

Z ogromną swobodą opowiada o rzeczach, których ja uczyłam się w liceum. Oczywiście ja ich nie pamiętam, bo w dużej mierze, uczyłam się tylko na zaliczenie, stąd w drugim zdaniu słowo „chyba”, bo nie mam, jak tego zweryfikować. On to robi z pasją, a jego szkoła pozwala mu rozwijać zainteresowania. To jest ogromny plus szkoły podstawowej w Holandii. Popełniłam na jej temat wpis. Swoją drogą, chyba pora go aktualizować. I teraz najlepsze, On to robi w trzech językach, chociaż przyznam, że najlepiej w języku angielskim potem holenderskim a na końcu polskim. I tutaj pojawiały się głosy z nutą pogardy, że jak ja mogę pozwalać, by polski był na końcu. Już nie dyskutuje. Odpowiadam. Mogę i już!

Tych jego sukcesów jest naprawdę dużo, także ja już przestaję być tym zahukanym człowiekiem.

Wszem wobec będę w odpowiednich momentach chwalić się jego sukcesami, bo mam czym. Jestem dumna, bo każdego roku jego wyniki w nauce są imponujące. Przy tym jest bardzo lubiany przez swoich kolegów ich rodziców i nauczycieli. Jednak sukcesy mojego dziecka nie umniejszają Twojemu. Nigdy tak nie myślałam, nie mówiłam i nie będę tego robiła. Nie porównuje go do nikogo i nie chcę, by ktoś porównywał swoje dziecko do mojego. Mam syna, który jest typem naukowca, zachowując przy tym, zdrowe relacje z innymi. Nie oznacza to, że uważam go za ideał, nie ma ideałów. Oznacza to jednak, że na ten moment, rozpiera mnie duma i gdyby w Holandii były świadectwa i czerwone paski na nich, pokazywałabym to z dumą.

Miało być jeszcze o moim nietypowym podejściu do jego rozwoju i sposobach „wychowania”, chociaż uważam, że nie ma takiego pojęcia, tzn. nie ma go w moim słowniku. Chciałam też wspomnieć o kilku innych kwestiach, ale uznałam, że ten wpis jest wystarczający. Pozostałe przemyślenia i doświadczenia umieszczę w innym tekście.

Podobne wpisy